8/20/2008

żarka.....

Salom malejkom!
Jaki tu upał… gorączka nieprzecietna…
Ponownie wchodzę dziś do sklepu w którym robiłam wczoraj zakupy…. Panowie milo pytają skąd jestem i co tu robię. Odpowiadam , że pracuję w tutejszym oratorium salezjańskim. Przyjmują wiadomość z uśmiechem i mówią, że Polki są bardzo ładne
Tylko Centrum jest schronieniem przed tak silnym Słońcem. Trochę „papierkowej roboty” , obiad ( wczorajsze moje „danie specjalne”)- dziś jadło je 20 osób… żyją, znaczy się – było zjadliwe ;) tylko ks. Stefan i Miri zjedli podwójną porcję ;)
Poznaję pierwszą Polkę, ma na imię… Ewa. Przyjechała tu 30 lat temu za ukochanym….coś z jej polskości zostało, choć widać, że mocno zakorzeniła się pośród tych ludzi i w tym krajobrazie. Cóż to musiała być za szaleńcza Miłość
O 13 jedziemy na „Dacię”- to „nasza”- salezjańska „rezydencja” nad morzem, oddalona o jakąś godzinę drogi od Oratorium.
Raz w miesiącu- w poniedziałek odbywają się tu „jednodniowe rekolekcje dla księży” – w sierpniu były wyjątkowo dziś. Prowadzi je ks. Jan , po rosyjsku czyta i mówi o powołaniu…. O dziwo- rozumiem. Mamy teraz godzinę na własne rozważania… (…) jest cicho, spokojnie…. Podchodzi do mnie ks. Jan i zaczyna rozmowę. Zapewnia o swojej pomocy gdybym jej potrzebowała. Dobrze się tu czuję. I jeszcze to miejsce- z jednej strony morze- turkusowe, malownicze, spokojne… i kilka maleńkich wysepek porozrzucanych na morzu, a z drugiej-odwracam się- ruiny starych „domów” przypominających raczej krajobraz po wojnie rozciągają się kilometrami…można tu szukać samego siebie… tu nie można nie rozmawiać z Bogiem. Po raz kolejny-choć jestem tu niespełna tydzień- przekonuję się, że moja misja- to wielki dar, przede wszystkim dla mnie samej… obym tylko potrafiła z niego mądrze korzystać, mądrze nią pokierować.
Jest 18- czas na Mszę św. Zaraz po niej idziemy na kolację. Księża sszokowani a i mi jest miło. Ładnie podane do stołu, serwetki…. Mówią, że nie było tu jeszcze takiej „gaspadziny” . Przy jedzeniu śmiejemy się, żartujemy. Księża obmyślają plan na tygodniowy wyjazd, który jest przed nimi już za kilka dni. Coraz lepiej się tu czuję.
Po 22 wracam do domu. Oczywiście nie sama Mamusiu- odwieziona przez „salezjancow” (tak to się tu mówi o salezjanach). Pierwszy raz używam latarki ach jak za nią dziękuję – kochana Cybinko - używam , bo nie ma prądu- niby to normalne…. I bateria w kompie też się rozładowuje, więc na dziś kończę
Z Panem Bogiem
Sagor!

Brak komentarzy: