8/15/2008

jeszcze raz- dokładniej-pierwzy dzień w Baku

Po spokojnym, ale i bardzo mocno ściskającym w sercu rozstaniu z ukochaną Rodziną na lotnisku w Berlinie zrobiłam „pierwszy krok w dorosłość”. Krok w nieznane wierząc i ufając, że zostaję posłana. Z krzyżem na piersi ruszyłam na misję życia…. Misje do Azerbejdżanu, o którego istnieniu w ubiegłym roku nie miałam nawet pojęcia.
Wielbicielem podróży samolotowych to ja raczej nie zostanę. Tylko dla przepięknego widoku warto spojrzeć na ziemię zza szyb samolotu. Ale okropne turbulencje w chmurach podczas lądowania i uderzenie o powierzchnie globu potrafią to wrażenie przyćmić- straszne. Aż się w żołądku przewraca.
Jednak dotarłam. Póki co- do Rygi. Tam-pierwsza próba nawiązania kontaktu w obcym języku. Chyba lepiej, choć (też kiepsko) dogaduję się po angielsku. Najważniejsze, że się przełamałam i się dogaduję.
Start samolotu w Rydze był dużo przyjemniejszy. Większy samolot -więcej przestrzeni i powietrza ;) i pilot chyba bardziej doświadczony ;P Następne lądowanie dopiero w Baku. Do zobaczenia za rok –Europo
Lecę nocą. Światła stolicy Łotwy oddalają się coraz bardziej. Warty zobaczenia widok. Niczym błyskotki bogato ubranej damy – tak żegnają nas światła Rygi.
Pilot oznajmia, że będziemy lecieć nad Rosją –stąd wiem, ze czasami pojawiające się na ziemi światła szepczą po rosyjsku „dobryj wiecier”. Przeogrome miasto pod nami -to musi byc Moskwa. Na pewno.
Modlę się i usypiam. „Proszę zapiąć pasy, schodzimy do lądowania. Za 25 minut będziemy w Baku”- obudziła mnie prośba stewardessy.
Szok i przerażenie. Baku rozciąga się , aż po horyzont. I „czarna perła” o której pisał Kapuściński. Przeogromne miasto zbudowane na Morzu Kaspijskim, weszło w głąb morza.. Miliony świateł ! Niewyobrażalne. Coraz bliżej ziemi. Dostrzegam już oświetlone drogi- tak jak w Belgii autostrady.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu. Jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków AMEN- AZERBEJDŻAN-JESTEM.
Odprawa paszportowa-bez problemu-plecak na plecy i ruszam.
Na lotnisku czekają na mnie ks. Jan i ks.Stefan-ciepłym uśmiechem łamią pierwszą barierę. Przy samochodzie czeka jeszcze ks.Martin.
Jest 5 nad ranem- strasznie duszno i wilgotno w powietrzu. Jedziemy. Po blisko 40 min dojeżdżamy do mojej kwatery. Księża mieszkają jeden przystanek metrem ode mnie. Poznaje Julę, która wita mnie cieplo i prowadzi do pokoju. Skromnie, w polskim wydaniu można by powiedzieć biednie, ale czysto. Warunki trochę jak na obozie harcerskim ( heh…tam jest ciepla woda- tu tylko czasem ;P) ale podoba mi się. W końcu to nie wakacje a misja, a przecież w życiu chodzi o coś więcej niż tylko ciepłą wodę do mycia. Ks. Stefan każe mi iść spać-przyjedzie o 12 (tak tak- w Polsce jest dopiero 9)
Szybko usnęłam. Gdy wstałam ks. Stefan już czekał. Wraz z Julą uśmiechali się do mnie mówiąc , że spodziewali się raczej dziewczyny o urodzie słowiańskiej- w końcu miała być Polka, którą opali tutejsze Słońce a tymczasem cóż… już jestem opalona i na Polkę nie wyglądam .
Dostałam klucz od domu. Wychodząc na ulicę przeżywam totalny szok. Czytałam o tym w przewodniku jednak nie do końca wierzyłam-pieszy kompletnie się nie liczy, a przejście przez ośmiopasmową ulicę wymaga nie laba umiejętności spostrzegania i refleksu. Nie wierzyłam, ze w 2 milionowym mieście( Oni tu mówią, ze 3-milionowym-jeszcze lepiej) nie ma sygnalizacji świetlnej. A jednak. Kierowcy prześcigają się i przepychają. Nie wiem czy Kubica miałby z nimi szansę wygrać. Pisk opon i klaksonów to najczęściej słyszane odgłosy. Może tak jest tylko dziś…może jeszcze nie słyszę innych dźwięków. 346 to mój autobus. Wsiadamy., ksiądz każe mi usiąść. Grzecznie odpowiadam, że chętnie postoję. On jednak nalega, a kiedy już siadamy tłumaczy mi, że kobieta ZAWSZE MUSI usiąść w busie, w innym wypadku mężczyzna nie ma prawa siedzieć. I jeśli nie usiądę- mężczyźni wstaną. Ach jaka szkoda, że taka zasada nie obowiązuje w Polsce, choć w ostatnim czasie o ile dobrze sobie przypominam to panowie na kwaterce tak czynili po przeczytaniu „dobrych manier skauta” ;P
Kierowca busa staje na każde zawołanie. Hamowanie też ma niczego sobie…. Przystanek „na żądanie” to tak naprawdę jedyny jaki obowiązuje. Po około 30 min. Dojeżdżamy do Centrum mijając po drodze mieszające się z sobą monumentalne budowle jakby z piaskowca- rzeczywiście robią wrażenie- i ruiny starych budowli. Płacimy równowartość 40 gr.czyli 20 gopikow kierowcy i wysiadamy. Zapach ropy unosi się w powietrzu … jest wszędzie…. Jak zapach Bieganowa unoszący się nad Cybinką przed deszczem ;P. Do tego jeszcze tumany śmieci porozrzucanych wszędzie. Ze strachem patrzyłam czy nigdzie nie wychodzi jakiś szczur. Nie widziałam tu jeszcze kosza na śmieci.
Centrum-moje miejsce przeznaczenia. Wyglada jak wymurowana stodoła, ale przeciez to nie budynek tylko klimat w nim panujący i ludzie jaki go tworzą się liczy. A już na „Salam” czyli dzień dobry młodzież uśmiecha się życzliwie, a pierwszy z chłopaków –Dominico- podaje rękę w geście przywitania i niezwykle ciepło się uśmiecha. Czuję, że stał się „przepustką do innych”. Pierwszy wypytuje jak po polsku mówi się „spasiba” . Później chodzi i głośno powtarza „dziękuję”. Zadają kolejne pytania- chętnie odpowiem, ale mówcie do mnie wolno proszę. Tak też czynią, choć czasem sie zapędzają….
Trochę książek, kilka komputerów, kuchnia jak w Maczkowie na stanicy harcerskiej…. Maleńki dziedziniec szkoły i 4 sale, które mogą zmieścić po 6 uczniów i dość duża świetlica, którą zaczynamy remontować. To całe nasze Oratorium. Patrząc na nie- sięgam pamięcią do książek o Janku Bosko, o początkach działalności oratorium na Valdocco w szopie. Ks. Stefan każe dać znać Mamie- nie musiał kazać- sama dobrze o tym wiem. Cieszę się ze mam tu dostęp do Internetu. Już nawet zajrzałam na naszą-klasę ;)
Pierwszy wspólny posiłek w Oratorium- zupa. Jeszcze dobrze nie zatęskniłam za Polską a jem już polski rosół z tą tylko różnicą, że do tego ktoś wsypał pól przyprawy chili, chleb z bryndzą ( je sie go tu do kazdego posilku- to taka "kebabowa bulka")i niezastąpiona coca-cola. Po obiedzie- Roma- kolejny młody chłopak poproszony przez ojca Stefana pokazuje mi najbliższą okolicę. Okropny tu balagan. Wszędzie śmieci. Wszędzie.Sa ich tony!!! Oratorium położone jest na dość wysokim wzniesieniu. Jest dobrym miejscem widokowym na cale Baku. Obok rozciąga się tu głęboka jama, a przy niej stoją ogromnej wielkości stare, już bezużyteczne szyby naftowe. Dookoła drapacze chmur, w których mieszkają ludzie, a które wyglądają jak slumsy.
Wracamy do Centrum. Na każdym kroku rosną tu drzewa oliwkowe. Oliwka na oliwce…. Mam ochotę jeść je na surowo… jednak to mogłoby się skończyć rewolucją w żołądku. Nie będę ryzykować. Nifuroksazyd może się jeszcze przydać w niejednej sytuacji. Dominiko wraz z kilkoma innymi młodymi ludźmi zbija tynk ze ścian świetlicy. Nie zastanawiając się długo biorę szpachel i pracuję z nimi co- widać-podoba im się. Mi bardziej. Rozmawiamy. Pytają o Polskę. Ja pytam o Baku i Azerbejdzan. Zrywając plakat ze ściany jedna z dziewczyn zauważa, że po drugiej stronie plakatu jest polski kalendarz z polskimi widokami. Pytania się mnożą. I choć czasem trudno odpowiedzieć po rosyjsku czy angielsku- rozumieją poszczególne słowa naszego języka. Dochodzi 18.00- jadę na Mszę świętą . Dostalam na dziś przewodnika… imienia niestety już nie pamiętam, a może to jeszcze…
Jedziemy do naszego kościoła. Bardzo rodzinna atmosfera… Podczas Mszy ludzie przepięknie śpiewają chwaląc Pana Boga, a po Mszy- długo stoją przed kościołem i rozmawiają. Okazuje się ze w Baku jest 5 salezjanów. Przed Eucharystią poznałam kolejnego- ojciec Sławko- również Słowak. Przemiły. Przywitał mnie bardzo ciepło. Młodzież zgromadzona w kosciele również przedstawiała mi się i zachęcała do rozmowy. Czuję, że trafiłam w dobre miejsce, a przede wszystkim do ciepłych ludzi o dobrych sercach. Spojrzałam na buty mojego „przewodnika”… podarte , stare sandały…ale uśmiech nie schodzi mu z twarzy. W jego towarzystwie bezpiecznie wróciłam do domu. Zjadłam kolację , wykąpałam się i teraz gdy w Polsce jest 23.30 u mnie dochodzi 3 nad ranem. Czas spać. Bo o 8 trzeba wstać.
Z Panem Bogiem
Amen.

Brak komentarzy: